środa, 4 lipca 2012

Pierwsze początki

Z pamiętnika (wiecznie) początkującej fotografki (1)


Chciałabym zacząć w taki sposób: „Zdjęcia robiłam od zawsze” albo „Na przyjęcie dostałam swój pierwszy aparat. Był to prosty analogowy aparat Druh…” Niestety, nie mogę, bo to nieprawda. Zdjęciami zajmował się mój tata, ale… zaraz po moim urodzeniu. Pasja taty nie dotrwała nawet do urodzin mojej siostry w niecałe półtora roku później, stąd też ona nie ma zdjęć w niemowlęcym negliżu. A ja owszem… W szkole robili mi zdjęcia (już nie w negliżu) chłopcy lub kto-tam-aparat-miał (najczęściej właśnie komunijny). Pierwszy własny chyba kupiłam (dostałam?) gdzieś koło dwudziestego roku życia, ale nawet nie pamiętam, co to było. Nie można powiedzieć, że robiłam zdjęcia, raczej skupiałam się na uwiecznianiu chwil. Znacie to: zwiedzamy zameczek, to na tle zameczku… jesteśmy w lesie, na tle lasu… Fajne, nie?! Tyle, że nieciekawe. Jeśli ktoś je oglądał, jakoś nie pamiętam, by zachwycał się zdjęciem, słyszałam tylko: jakie na tej fotografii śliczne dziecko…, piękny dom…, zachwycające drzewo…! A o urodzie samego zdjęcia nic! Nie wiedziałam, dlaczego. Przecież zdjęcia może robić każdy… Więc byłam każdy i miałam zdjęcia… jak każdy.

(artykuł ukazał się na fotoszpilki.pl)

poniedziałek, 2 lipca 2012

Zjedź się, rodzinko:)

Temat w sumie stary, ale jestem świeżo po ostatnim zjeździe jednej odnogi naszej rodziny, więc i chęć do pisania na ten temat jakby większa.
Jak bywa zwykle?
Ślub, jakaś komunia, pogrzeb, czyli uroczystość rodzinna, która jest pretekstem do spotkania bliższej i dalszej rodziny. Przy pożegnaniu padają zaproszenia i szczere słowa: Musimy się teraz częściej spotykać! I co? I nic! Znowu potrzeba ślubu, jakiejś komunii czy (nie daj Boże!) pogrzebu, żeby przy jednym stole usiadła rodzinka, a przy pożegnaniu padły słowa... (już-wiecie-jakie).
Z mojej rodzinki w tym miejscu jestem dumna.
Spotkania rodzinne organizujemy od dziewiętnastu lat. Są zwyczajne i niezwyczajne jednocześnie. Dlaczego? Zwyczajne, bo z biesiadami wieczornymi przy ognisku lub przy grillu. Niezwyczajne, bo organizowane w różnych miejscach kraju, w różnych ośrodkach wczasowych lub pensjonatach. Organizatorzy (obowiązuje kolejka!) mają obowiązek przygotować program spotkania. Obowiązkowo musi być zwiedzanie jakiegoś obiektu (ciekawego!) oraz program sportowy, przy czym siatkówka jest obowiązkowa, a reszta różnie, zależy gdzie jesteśmy.
Do stałych punktów programu należy wykonanie z odpowiednimi gestami dwóch piosenek znanych wszystkim od najmłodszych lat: Laurencji i Krasnoludków. Bardzo to zabawnie wygląda, gdy w jednym kręgu najmłodsi i najstarsi wykonują przysiady i wygibasy do zawodzenia a capella.
Muszę jeszcze dodać - koszty sprawiedliwie dzielone są na wszystkich.
Wydaje Wam się głupie?
Absolutnie takie nie jest! Wiemy na pewno, że spotkamy się "Za rok o tej samej porze", czyli w pierwszy weekend wakacji szkolnych. Dowiemy się co u innych, opowiemy, co u nas, pośmiejemy się razem, czyli zupełnie niezobowiązująco i na luzie spędzimy czas. Czy zawsze są wszyscy? Pewnie, że tak..Wszyscy, którzy danego roku chcą i mogą przyjechać.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Żaba najlepszą modelką


Zaobserwowałam fajną rzecz - żaba jest cudowną modelką. Stworzenie żywe, nie trzeba uzyskiwać zgody na zdjęcia. Dość łatwo ją wypatrzeć, bo sprawnie ucieka spod nóg, ale... zaraz potem zwykle szuka "niewidocznego" miejsca i zamiera w bezruchu. Wtedy do pracy przystępuje fotograf. A oto efekty:



Pewną trudnością jest konieczność podczołgania się, żeby zajrzeć żabie w oczy, ale przy odrobinie determinacji i to się udaje:))) Polecam zatem, zwłaszcza początkującym fotografom - nie gniewa się, gdy zdjęcie nie wyjdzie. Jest wyrozumiała dla licznych prób..., a w przypływie odwagi można spróbować ją pocałować. Tylko uwaga!!! Jeśli okaże się królewną/królewiczem, mogą być kłopoty:)))

niedziela, 5 lutego 2012

Szymborskiej nie będzie mi brakowało

Nigdy nie musiałam wkuwać, że "Szymborska wielką poetką jest".  Oszczędna forma wierszy, przymrużenie oka, skojarzenia i zabawy słowne bardzo mi odpowiadały. Nawet nie pamiętam, który wiersz poznałam jako pierwszy. Mogę tylko przypuszczać, że była to "Pieśń o Ludwice Wawrzyńskiej", bo chyba był w kanonie lektur i trzeba było się go nauczyć na pamięć. Na zawsze zapamiętałam, że "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono, mówię to wam ze swego nieznanego serca" (piszę z głowy, więc może coś pokręciłam). Potem już poszło. "Nic dwa razy się nie zdarza", piękne "Allegro ma non troppo" i kolejne wiersze, które akceptowałam bez zastrzeżeń. Wszystkie były dla mnie odkryciem, choć jedne lubiłam bardziej, inne mniej. Do niektórych nie wracałam, inne chodziły mi po głowie miesiącami.
Wisławy Szymborskiej osobiście nie znałam, jak większość z nas. Nie brałam udziału w loteryjkach, nie wymieniałam  kilku zdań na ulicy lub przez telefon. Jak mieszka i żyje wiedziałam tylko z książek, artykułów, filmu Kolendy-Zaleskiej i jednego spotkania autorskiego, na którym byłam, ale to było tak dawno, że prawie niczego nie pamiętam. Wielka poetka istniała dla mnie tylko przez wiersze i nic się nie zmieniło. Dla mnie nie umarła, nie zamilkła. Nie będzie mi jej brakowało w moich czterech ścianach, bo mam jej tyle co wczoraj, przedwczoraj, tydzień temu. Mogę ją spotykać tam gdzie dotąd, w tym samym miejscu tej samej półki. W każdej chwili mogę sięgnąć po jej wiersz. Może jakiś dotychczas niezauważony przemówi do mnie jutro albo pojutrze. Wiem na pewno: Szymborskiej nie będzie mi brakowało. Mimo to... żal.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Kłopoty z powodu nadgorliwej podświadomości


Już dawno słyszałam, że jeśli czegoś się naprawdę chce, to podświadomość słucha i  - jak dawniej komitet partyjny - dla swego załatwi wszystko.
Moje marzenia zwykle krążą wokół tego, co znajduje się nieco poza zakresem moich możliwości. W ramach urzeczywistniania jednego z takich marzeń dwa lata temu po raz pierwszy założyłam na nogi narty. Nawet miło by było, gdyby nie wszech ogarniający strach, przypominający ten z lekcji wuefu, kiedy kazano mi skakać wzwyż. Jednak powoli, powoli, od prób zjazdu z górki wielkości zaspy (po płaskim narty zjeżdżać nie chciały), udało się. Jeżdżę, byle jak, ale jednak. Stoki wybieram  łagodne, nie za długie, no i koniecznie muszę widzieć ze startu, gdzie jest meta.

środa, 25 stycznia 2012

Nie mam ochoty na żadne odpoczynki

W dzisiejszej "Polityce" ukazał się artykuł E. Bendyka na temat piractwa w sieci. Autor przedstawia w nim wyniki badań zachowań internautów. Z raportu wynika, że najwięcej korzystają z kultury i dokonują najwięcej zakupów związanych z kulturą ci sami, którzy różne treści ściągają nielegalnie z internetu. Chociaż jest to szalenie ciekawe (może jest jakaś szansa, że przeczytają to przynajmniej asystenci naszych polityków, bo jeśli chodzi o samych polityków, to raczej wątpię), jednak moją uwagę przykuło coś zupełnie innego.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Rząd zrobił mnie w słonia

Mam dość marną pamięć, ale bywa, że niespodzianie z mroków moich zwojów mózgowych wyłoni się jakiś dawno zapomniany motyw, szczegół, wspomnienie. Tym razem padło na zakończenie opowiadania Sławomira Mrożka "Słoń": Podczas wycieczki do zoo nauczyciel mówi wpatrzonym w niego dzieciom, że słoń to jedno z najcięższych zwierząt na świecie. Nagle demonstrowany zwierz uniósł się w górę i zniknął w przestworzach (była to dmuchana atrapa). Od tego czasu dzieci nie wierzyły już nauczycielowi i (jeśli czegoś nie pokręciłam) zdemoralizowały się do cna.

piątek, 20 stycznia 2012

Stałe łącze z Netią

Dwa lata temu, w nieczęstym przypływie chęci do racjonalnego oszczędzania małych kwot (na dużych nie miałam okazji tego sprawdzić) zrezygnowałam z usług TPSA i przeniosłam się do Netii. Samo scalenie konta obu usług (internetu i telefonu) trwało kilka miesięcy, ale nic to, dzielnie przetrwałam. Przez rok był spokój. Aż tu nagle, zupełnie bez zapowiedzi, 10 stycznia o godz. 11.00 trzask, prask i... po internecie. Wi-fi owszem mam, ale połączyć mogę się jedynie z modemem, bo modem dalej połączenia z internetem nie ma.

czwartek, 19 stycznia 2012

Jak załatwić sobie ponownie brak czasu?

Gdy mogłam już zakończyć pracę "od do" i być sobie sama sterem, żeglarzem, okrętem, zrobiło się fajnie. Zaczęłam wreszcie mieć czas i czuć, że wszystko mogę (nic nie muszę:)). Mogę spać, mogę wstać, mogę jeść, mogę pić, mogę czytać, malować (No, to przesada, bo moje dokonania w dziedzinie malarstwa skończyły się wraz z lekcjami plastyki w szkole, a szczytowym osiągnięciem było namalowanie domów w perspektywie.), oglądać seriale albo ambitne filmy, biegać po internecie albo po polach.