wtorek, 26 stycznia 2016

Niespodziewanka w Popradzie - wegetariańska Lahodnosti

Co roku jadę na narty na Słowację, co dla zdeklarowanego narciarza jest dużą przyjemnością, natomiast dla narciarki w stopniu wiecznie początkującym stanowi prawdziwe wyzwanie. Problemem jest nie tyle, którą górę wybrać, bo co tu dużo szukać, gdy w Lucivnie jest stok idealny, ile - czym jeszcze się zająć, bo narty sześć dni pod rząd to trochę dużo.
Najlepszym wyjściem są wycieczki. Miastem leżącym najbliżej Lucivny jest Poprad, powszechnie uznawany za miasto niezbyt ciekawe. Właściwie wymieniają je tylko ci, którzy mijają je lub odwiedzają w drodze na narty lub wędrówki po tatrzańskich szczytach. Lubię takie niby nijakie miasta, bo nic nie obiecują, a jak dobrze się rozejrzeć, zawsze znajdzie się w nich coś fajnego.
Spacer popradzkim deptakiem jest bardzo przyjemny, zwłaszcza gdy pogoda dopisze, leży biały jeszcze śnieg, nie ma ani zbyt wielkiego mrozu, ani tłumów, bo to dopiero forpoczta ferii. Wydawało się już, że to wszystko, czego można oczekiwać od tego miasteczka. Okazało się jednak, że nie.
Obowiązkowym punktem każdej wycieczki jest jedzenie. Trzeba było więc (z Anką i Hanką, które mi dzielnie towarzyszyły w popradzkiej peregrynacji) rozejrzeć się w końcu za jakąś fajną knajpkę. Najpierw nasz wzrok padł na lokal, który miał piękne drewniane drzwi. Wnętrze jednak raczej było zniechęcające. Ponieważ wcześniej (na wysokości kościoła) mijałyśmy ciekawie zaaranżowane wejście do czegoś, co wydawało się barkiem, postanowiłyśmy tam wrócić, raczej z rezygnacji niż chęci. Lokal nazywał się pięknie: Lahodnosti. Sprawdziłam w słowniku, co to oznacza: smakowitość, łagodność, miękkość, delikatność. Piękna nazwa!


Dalej było jeszcze ciekawiej.

Wnętrze kontynuowało smakowitą stylistykę wejścia. Okazało się nad wyraz przestronne. a jednocześnie sprawiało wrażenie zwyczajnego mieszkania, z nieco rozbudowaną jadalnią:



Miły kelner z dobrymi oczami podał kartę i powiedział, że mają też dania dnia i podał nam menu obejmujące cały tydzień. Takie samo wisiało na ścianie.


Zupa, drugie danie i deser z zestawu kosztowały 6 euro. To były prawdziwe delicje. Jak przystało na lokal wegetariański nie było mięsa, była za to fantastyczna zupa z soczewicy, guacamole z pysznym grillowanym ciepłym chlebem (własnego wypieku) oraz deser - niezwykłe połączenie słodkiego maku z utartym w cienkie paski selerem. Dania gustowne i wyrafinowane, choć proste.



Smakowało nam wszystko. Szkoda, że byłyśmy tam tylko raz, tego jednego jedynego dnia. Ale nie zapomnimy i wrócimy do krainy Lahodnosti za rok:)
Ps.
Sympatyczny kelner sprowadził nam taksówkę, którą dojechałyśmy do Lucivny. Kosztowała 6,50 euro:)