Nieraz lepiej nie pojechać na koncert lubianego artysty. Wczoraj byłam na koncercie Jaromira Nohavicy w Toruniu. Przywiózł ze sobą znakomitych dwóch muzyków. Muzycznie wszystko było ok, a nawet lepiej.
W dobrym koncercie zawsze jest taki moment, kiedy wpada się w muzykę bez reszty. Tutaj też tak było. I wtedy Jaromir Nohavica powiedział kilka zdań o nieprzyjmowaniu uchodźców. Konkluzją było stwierdzenie, że Czesi na pewno ich nie przyjmą i ma nadzieję, że Polacy też nie. Stanęły mi przed oczami dzieci z Aleppo, gruzy tego miasta i wszystkie okropności wojny. Nastrój diabli wzięli, większość sympatii dla Nohavicy też. Jakoś łączyła mi się z nim wrażliwość na życie i krzywdę, głębia obserwacji i duża umiejętność wnikliwej refleksji, zwłaszcza że wiele w życiu przeszedł (także ze swojej winy). Każdy ma prawo do własnych poglądów, on też, ale czy musiałam je poznać w takiej formie i w takim miejscu? Gdy jechałam na koncert, zamierzałam kupić płytę z piosenkami Nohavicy i pójść po autograf. Efekt tych kilku zdań był taki, że odechciało mi się, a w tle piosenek, które dotąd lubiłam, zawsze będę słyszała jego bezwzględne słowa. Szkoda, że pojechałam na ten koncert. Lepiej było żałować, że nie udało mi się wybrać do Torunia, i z przyjemnością dalej słuchać czeskiego barda.