sobota, 28 października 2017

Korowód dla Marka Grechuty

Po raz trzeci przeszedł wokół Rynku w Krakowie korowód w ramach Grechuta Festival. Że padało, no i cóż, że wiało - nie szkodzi. Ruszyła orkiestra AGH, za nimi Danuta Grechuta, ułani, barwni Piwniczanie i inni artyści, a potem my, tłumek, dla którego Marek Grechuta nadal jest ważny. Wcześniej oczywiście z należnym szacunkiem przywitaliśmy króla i wysłuchaliśmy królewskiego przemówienia, które niosło się w dal z balkonu pałacu pod Baranami.












Przesympatycznie było, choć niestety bez "Nie dokazuj, miła, nie dokazuj". Myślę jednak, że artyści, zbiorowo kierujący się ku Piwnicy pod Baranami, tam po rozgrzewce zaśpiewali tę piosenkę sobie, muzom i Markowi Grechucie, który duchem był z nimi.

poniedziałek, 9 października 2017

Z Fridą dobrze, z pamięcią gorzej:)

Gdy usłyszałam, że poznańskie Centrum Kultury Zamek przygotowuje wystawę prac Fridy i Diego, wiedziałam, że będę chciała tam być. Nieocenione koleżanki fotografki podjęły temat. Ledwo wystawa się zaczęła, już tam byłyśmy. Ulice (nie tylko tu, przy CK Zamek) zapowiadały, co się wydarzy.



Dobrze, że zdecydowałyśmy się zwiedzać z przewodnikiem. Na wiele ciekawych elementów na obrazach i zdjęciach na pewno nie zwróciłybyśmy uwagi. Polski kontekst, a więc zdjęcia artystki wykonane przez fotografki polskiego pochodzenia, a przede wszystkim wystawienie obrazów należących do Muzeum Narodowego w Warszawie oraz przypomnienie tajemniczego zniknięcia (na zawsze) obrazu Fridy Zraniony stół, po raz ostatni eksponowanego w Polsce na wystawie sztuki meksykańskiej, okazało się bardzo dobrym pomysłem. Związało eksponowane prace w całość. Chłonęłam wystawę, mając w pamięci film Frida, jak to odbiorca amator. Zdjęć nie zrobiłam wielu, chciałam się przede wszystkim napatrzeć. Pewnie to była jedyna okazja.






Niestety, nie wzięłam na wystawę ze sobą czegoś, co kupiłam już parę miesięcy temu i co miało służyć wyłącznie mojej próżności: barwnego plecaczka z wzorem nawiązującym do twórczości Fridy.  A tak go oszczędzałam, żeby nie zniszczyć przed planowaną premierą na poznańskiej wystawie:) No, cóż nie poszło, plecaczek poczeka do wiosny. Od czasu do czasu zimą też na niego spojrzę, zrobi się kolorowo.

Twórczynię plecaczka (i wielu innych równie fajnych) można znaleźć na fb: @juszkaszyje.

wtorek, 3 października 2017

Jak pomyliłam Raj z Ruiną...

Zerknęłam tylko przez moment na zdjęcie, które chciałam zamieścić na fb. Raj - pomyślałam - przypominając sobie kilkudniowy pobyt w Poznaniu. Malutkie przycięcie, niewielka obróbka i już. Raj - jak nic. Po kilku godzinach spojrzałam jeszcze raz: eee, to nie Raj, to Ruina:)
Dlaczego mi się pomyliło?
Ruina (a właściwie La Ruina) i Raj to dwie sąsiadujące knajpki. Ruina to fantastyczna kawiarenka, a Raj to niezwykła restauracyjka (celowo używam zdrobnień). W Ruinie piłam świetną kawę i jadłam znakomity sernik z mango, w Raju jadłam bardzo dobry obiad. Bardziej zapamiętam jednak Ruinę. Pracuje tam niezwykła dziewczyna, z którą z przyjemnością się rozmawia. To ona opowiedziała nam o tych knajpkach i ich właścicielach, odmówiła zrobienia kawy americany:) i zachęciła do zamówienia ciasta.

La Ruina

Raj

La Ruina

Raj
La Ruina

Raj


La Ruina

Raj

Obie knajpki należą do małżeństwa podróżników, które właśnie wyruszyło w swoją kolejną wielką podróż. Tym razem po obu Amerykach. Wrócą podobno za 302 dni. Ich fascynacja podróżami widoczna jest wszędzie: zdjęcia na ścianach, menu w formie widokówek. Ich pasję widać także w daniach z różnych stron świata.
Grażyna Mądra-Pawlak i Jan Pawlak - podróżnicy restauratorzy - stworzyli też niezwykłą książkę kucharską Lubię. Atlas z przepisami. Przeplatają się w niej wspomnienia z przepisami (w tym na cudowny sernik z mango) i przepięknymi fotografiami.
To egzemplarz książki niemal zaczytanej (a może raczej zaooglądanej) z Raju.

Te książki czekają na swoich właścicieli. Długo chyba czekać nie będą.

To jedno z moich poznańskich odkryć. Jedno z... bo było ich bardzo dużo.