Oto jest pytanie wagi niemal hamletowskiej. Nachodzi mnie zazwyczaj przed spotkaniem z dawno niewidzianymi znajomymi, zwłaszcza kobietami. Zaczynam się wtedy sobie przyglądać. Stawiam lusterko na oknie w pokoju, żeby lepiej widzieć, i... kombinuję. Pociągam z jednej strony, z drugiej strony. Ślicznie! Gładko. Ciągnę raz - 10 lat mniej, drugi raz - 15 lat mniej, trzeci raz - 20 lat mniej... Strach ciągnąć dalej.
Może by tak botoks? Kwas hialuronowy? Widziałam kiedyś koleżankę po drobnej plastycznej ingerencji - fajnie wyglądała. Ale... Ona może tak, bo dba o tę swoją twarz codziennie bardzo starannie. A ja? Ledwo mi się chce machnąć kremem rano i wieczorem. Ale się poprawię! Od Nowego Roku będzie inaczej. Codziennie masaż twarzy, co tydzień maseczka, koniec z wystawianiem twarzy na mróz, śnieg i słońce. Tylko cień i nawilżanie, nawilżanie, nawilżanie. Może to wszystko samo się wciągnie? Nie, samo się nie wciągnie! Więc, co? Botoks? Zastrzyki w twarz? Ryzykowne. Może będę sztuczna jak zimą kwiaty na cmentarzach? A co potem?
Tak się zastanawiałam jeszcze kilka dni temu. Przypomniałam sobie jednak artykuł sprzed dwóch lat, że na Wyspach Brytyjskich zakazano reklamy z Julią Roberts, bo wygląda tam o wiele gładziej niż w rzeczywistości. Może to początek trendu odwrotnego. Może teraz młodzi będą sobie robić sztuczne zmarszczki, bo zacznie obowiązywać twarz, na której maluje się doświadczenie życiowe. Bardzo by mi to pasowało, bo to mam za darmo. Będę się w takim razie starzeć z godnością, a za pieniądze, które wydałabym na botoks, kupię sobie nowy obiektyw do aparatu.
Zainspirowana artykułem zerknęłam w lustro a tam doświadczenia na doświadczeniu. Z niecierpliwością czekam na ten nowy trend. Nawet mogłabym lobbować.
OdpowiedzUsuńMoże tak nowa konkurencja: walka na doświadczenia?
Usuń